Dla naszego kolegi Daniela to było niezapomniane lato! Kilka tygodni temu podjął próbę zdobycia jednej z najwyższych gór świata Gasherbrum II. Jak to jest spędzić kilkadziesiąt dni w górach? Przeczytajcie rozmowę, którą przeprowadziliśmy po powrocie Daniela do domu.

Ostatnio, gdy rozmawialiśmy, byłeś na Concordii – miejscu z widokiem na wiele ośmiotysięczników. Pamiętam, że byłeś wtedy przeszczęśliwy. Co się zmieniło od tamtej pory?

Tak, to prawda, byłem wtedy naprawdę szczęśliwy, ale także zmęczony. Concordia znajduje się na wysokości 4600 m.n.p.m., więc było to odczuwalne dla mojego organizmu. Dzień po przybyciu obudziłem się lekko chory, nie miałem problemów z oddychaniem, lecz byłem wycieńczony.

Co to znaczy?

Bolała mnie głowa, szczypały mnie oczy i byłem bez energii, co wynikało z silnego bólu skroni. W dniu, kiedy czułem się najgorzej przyszedł Martin, kierownik wyprawy – powiedział, że pomimo tego że dzisiaj jest dzień odpoczynku, to idziemy w kierunku C1 i tam będziemy planować depozyt, czyli zostawimy rzeczy na później. I tak zrobiliśmy – założyliśmy 10 kg na plecy i przeszliśmy około 600 metrów w pionie, czyli na wysokości 5600 m n.p.m, i tam mogliśmy zrzucić nasze rzeczy.

Kilka godzin po rozpakowaniu Martin zaczął kaszel i pluć krwią, co było bardzo niepokojące, tym bardziej, że nasz telefon odmówił posłuszeństwa. Pozostawało nam chodzenie w górę i w dół do obozu bazowego, co nie jest łatwe – trudno się idzie, źle się oddycha, a świadomość, że pokonasz tę trasę jeszcze kilkadziesiąt razy wcale nie pomagała. Gdy opuszczaliśmy C1, który znajduje się na 5600 m.n.p.m to poczułem się naprawdę źle – wysokość mnie bardzo dobiła. Już kilka metrów za obozem zdałem sobie sprawę, że chyba nie dam rady. Znalazłem się w roli obserwatora, wszystko było zamazane i byłem bliski omdlenia. Ostatkami sił wyciągnąłem ostatnią torbę i zaaplikowałem lekarstwo na chorobę wysokogórską. Co mnie wtedy zdziwiło, to to, że zostałem “przejęty” przez dwie inne osoby, które mnie asekurowały. Musieliśmy robić przerwy co 4 minuty, bo byłem już naprawdę wykończony – jakimś cudem doszliśmy do bazy. Po kilku dniach odpoczynku ponownie ruszyliśmy w drogę. Dotarliśmy do C1, gdzie tym razem było spokojnie, jednak temperatura w namiotach wynosiła ponad 60 stopni w ciągu dnia.

60 stopni na plusie?

Tak, na plusie. O dziwo na tym szczycie zmagasz się z tym, że wszędzie jest gorąco.

Ale przecież wszędzie jest śnieg.

To prawda, jesteśmy otoczeni przez śnieg i lód, ale w ciągu dnia jest naprawdę gorąco. Jesteśmy blisko słońca, więc jest ono odczuwalne znacznie bardziej. Nie możesz iść w samej koszulce z krótkim rękawem, bo się poparzysz. Całe dnie spędzaliśmy na próbach ochłodzenia się. Namiot okrywaliśmy śniegiem czy puchowymi śpiworami, ale nie dało to zbyt dużego efektu. Kolejnego dnia ustawiliśmy budziki na 4 rano, aby ruszyć do C2. Tylko, że padał duży śnieg, więc wyszedł tylko Martin, który przesunął pobudkę na 6. Jednak nad ranem wciąż padało i pojawiła się intensywna mgła, przez którą nie było nic widać – mimo to wyszliśmy do C2.

Czy na C2 były też inne ekspedycje?

Wszędzie spotyka się inne wyprawy. W zeszłym roku góry w Pakistanie były zamknięte, więc ekspedycji było jeszcze więcej. Oprócz nas było tam około 12 namiotów, w tym aż 4 należały do nas.

A jak przebiegała Twoja podróż na C2?

Wyprawę rozpoczęliśmy po naprawdę śnieżnej nocy, więc bardzo się męczyliśmy i trudno nam się oddychało. Byliśmy na wysokości powyżej 6000 m.n.p.m z obciążeniem ponad 20 kg. Podczas tej drogi zdałem sobie sprawę, że pomimo tego, że idę naprzód, to po prostu nie dam rady wrócić – to była dla mnie sytuacja patowa, psychicznie trudno było się przyznać i powiedzieć publicznie, że nie jest Ci łatwo. Byłem ostatni, inni byli daleko przede mną, więc nawet nie słyszeli mojego wołania. W dodatki nie wolno nam było korzystać z częstotliwości radiowych, więc nie mogłem też się dodzwonić. Doszedłem do wniosku, że póki co uwolnię się od plecaka. Zacząłem wyjmować z niego rzeczy, które były najmniej przydatne. Zostawiłem je w śniegu (w tym np. power bank) i nagrałem filmik, aby wiedzieć, gdzie je zostawiłem. Do C2 dotarłem kilka godzin później niż wszyscy.

I nie martwili się o Ciebie? Jak Wam się układała współpraca?

Byliśmy na stałej linii, ścieżka jest wyraźna, więc zgubienie się jest naprawdę trudne. Tym bardziej, że miejsce, w którym kończyły się liny znajdowało się w odległości kilkunastu metrów od C2. W końcu nawet złapaliśmy się na radiu, gdyż mieliśmy już swoją częstotliwość. Na stromym zboczu zwanym Banana Ridge postanowiłem, że nie idę dalej – nie byłem w stanie wyobrazić sobie tego, że muszę przejść tę trasę jeszcze raz. Doszedłem do wniosku, że nie dam rady tego zrobić. Poinformowałem innych o rezygnacji i zszedłem do C2 – trudno mi się oddychało, namiot był za mały a rankiem upał był nie do wytrzymania. Nasmarowaliśmy się kremami ochronnymi i wyszliśmy na zewnątrz, aby rozmrozić wodę. Kolejnego dnia wstaliśmy o 4 rano, trzy osoby w tym ja zeszły na dół, a reszta kierowała się do C3. Do dzisiaj nie wiem, w jaki sposób znaleźli siły – na początku myślałem, że im się nie uda, ale okazało się inaczej.

A co z resztą ekspedycji?

Reszta ekspedycji poszła w górę C3, ale padał deszcz, więc byli po uszy w wodzie. Dodatkowo, zeszła lawina, rozłupując metalowe elementy na pół, nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, z jaką siłą uderzyła. Wszyscy mnie uspokajali, odpocznij, będzie dobrze i możesz iść z nami. Ale wtedy, w Banana Ridge, powiedziałem sobie, że muszę trzymać się tej decyzji, nawet jeśli potem poczuję się lepiej. Kiedy zobaczyłem kolejną lawinę, byłem pewien, że dalej już nie pójdę.

Jak wyglądał Banana Ridge?

Jest to bardzo ostre podejście, około 70 stopni. Trzeba tam chodzić na palcach, nawet nie można usiąść. Aby zejść trzeba trzymać się liny, na której jest cały Twój ciężar. W tym momencie musisz zaufać kotwicom śnieżnym od Pakistańczyków, a ja, jak wielu innych ludzi, nie ufałem im zbytnio. Robiliśmy to o szóstej rano, kiedy jest jeszcze okropnie zimno i bardzo marzły ręce. Nie można nosić grubych rękawic, tylko cienkie, więc trzeba je cały czas rozmrażać. A jeśli nie masz zaufania do liny, musisz robić to częściej, co jest bardziej uciążliwe.

Jak długo się tak wspinałeś?

Godzinę, ponad godzinę. Po zejściu z Banana Ridge czekał na nas lodospad, który prowadzi do bazy, a to bardzo nieprzyjemny spacer w dół. Więc nawet zjazd był dla mnie trudnym momentem, pomyślałem, że nie za bardzo mi się to podoba.

Trudno mi sobie wyobrazić siebie w takiej sytuacji.

Tak, to nie jest proste. Zapewniono nam pomoc lokalnego przewodnika, który pomógł nam zejść przez przełęcz Gondogoro na wysokości 5600 m.n.p.m. Ale kiedy dotarliśmy na miejscu, było jasne, że warunki są naprawdę złe. Mimo tego że przesuneliśmy nasze zejście, to wciąż było ciemno, a przewodnik po prostu nie znał trasy. Przejąłem inicjatywę i prowadziłem go z mapą.

W takich sytuacjach uczysz się czegoś o sobie, czego się nauczyłeś?

Nic wielkiego, odbyłem wiele wędrówek, na których byłem sam, więc jestem dość dobrze zaznajomiony z samym sobą. Ale przekonałem, że nie jestem w stanie poświęcić wszystkiego. Chłopaki mówili, że wyjście na szczyt musi być czasem na granicy życia, ale ja tak nie miałem. Dla mnie to nie było tego warte. Przez cały czas miałem pierścionek zaręczynowy, który chciałem dać mojej dziewczynie – to było dla mnie wtedy ważne.

Ostatecznie na Gasherbrum II wspięło się trzech chłopaków z dziesięciu...

Martin Ksandr, kierownik ekspedycji i Paweł Burda. Byli już wcześniej na ośmiotysięcznikach i byli  bardzo entuzjastycznie nastawieni. No i był jeszcze Jozo Zajac, czyli słowacka "maszyna", wielki umięśniony facet. To prawda zdobyli wspięli się na górę, a jeden z nich poddał się 200 metrów poniżej szczytu, na wysokości 7 800 metrów. Martin spotkał go w drodze ze szczytu i powiedział mu, że jeśli będzie szedł dalej, to na 50 procent nie przeżyje. Droga nie była naprawiona, pogoda mogła się pogorszyć. Z perspektywy czasu, po zapoznaniu się z tymi wszystkimi szczegółami, wiem, że nie dałbym rady.

Jakie zmiany fizyczne zauważyłeś?

Byłem bardzo ostrożny, ponieważ chciałem się oświadczyć mojej dziewczynie na lotnisku, więc nałożyłem najmocniejszy filtr przeciwsłoneczny na usta i twarz. Potem poszedłem do fryzjera w Pakistanie. Po prostu wychudłem, bo organizm na tej wysokości się nie regeneruje. Czuję swoje kości, kiedy ćwiczę.

A ile schudłeś?

Nie wiem. Nie mam w domu wagi. Jestem dosyć szczupły, nie mam dużo tłuszczu. Ale na innych było to bardzo widoczne. Po powrocie z C3 ich twarze były wręcz wychudzone. Oni się bardzo zmienili – postarzeli się. My byliśmy brudni, zmęczeni, z brodami.

A co z Twisto? Czy można było gdzieś zapłacić kartą?

Można, co mnie zaskoczyło, bo miałem informacje, że może być to niemożliwe. Ale w Islamabadzie, kiedy czekaliśmy 4 dni na samolot, zapoznałem się z lokalną kulturą i sprawdziłam wszystkie tamtejsze fast foody. Nie przeszkadzało mi nawet to, że było to w cenach europejskich, co dla miejscowych jest naprawdę dużo. A potem jeszcze po drodze kupowałam prezenty dla rodziny. I zapłaciłem za to wszystko Twisto.  Twisto przydało się również, gdy próbowaliśmy kupić alkohol w Pakistanie. Dostaliśmy rekomendacje 3 miejsc, które były luksusowymi hotelami. Zamawialiśmy tam piwo, ale mieli tylko bezalkoholowe, bo alkoholowe mogą zamawiać tylko goście przebywający w pokoju. Więc przynajmniej zamówiliśmy obiad. I bezalkoholowe piwo do tego. Wtedy podszedł do nas kelner i zastanawiał się skąd jesteśmy i czy to normalne pić alkohol w miejscu publicznym. Był on chrześcijaninem, a oni mogą kupić alkohol 6 razy w miesiącu, jeśli zgłoszą to władzom.

A co z Twoją następną podróżą?

Planuję ślub, więc to może być ciekawsza przygoda niż inne podróże.